piątek, 31 grudnia 2010

Na koniec roku

- oczywiście muszę się chwalić, no bo jakżeby inaczej ;) Ale po kolei ;)

Święta - były udane hmm, różnie, bo to nigdy nie będzie tak, że 
i wilk syty i owca cała, szkoda tylko że to ja ustępuję, no - nic to, ja sobie jeszcze odbiję w przyszłości :P ;) Ale ogólnie miło, na wigilię ściągnęliśmy Moich do Teściów (co miało zapobiec spędzaniu świąt w samochodzie, co oczywiście się nie udało pomimo pobożnych życzeń :P), zgrzyty większe nie nastąpiły poza nabijaniem się z mojego świątecznego +4 do wagi, czyli wszystko w normie, obżarstwo & opilstwo ;)

Natomiast Mikołaj sypnął obficie różnościami - chyba naprawdę grzeczna (o zgrozo!!!) byłam, bo książki dostałam te co chciałam, plus mnóstwo dobrzutkich słodkości i innych bardzo mysich rzeczy ;) Tak więc chwalę się:

Pierwsza rzecz, jeszcze ciut przedświąteczna, cały czas zbierająca moje achy i ochy, jest od Tuome, a jako że mój brak aparatu ino spierniczyłby tak wspaniały przedmiot, pozwolę sobie podlinkować (mogę?? ;)) bloga autorki :) Mój prezent jest tu: Czeremchowo :D Prawda że cudo? Patrzę i wielbię, a nikt nie ma prawa dotykać - moja decha :))

Książek też wysypało, w tym jedną moją "wyjęczaną", jako że to rzecz niezbędna w mojej łaskawie pisanej (tak, tak, ponumerowałam strony :P) pracy dyplomowej - i teraz wszystkie czarownice zzielenieją z zazdrości :D - tadammmm:


















Prawda, że pana Tuwima kojarzy się raczej z "Lokomotywą" dla maluchów? ;) A tu takie dziełko ;) Autor okazuje się był wnikliwym badaczem ciemnej strony mocy, niektórzy twierdzą że przez swoje żydowskie pochodzenie, które jeszcze w międzywojniu w niektórych kręgach owocowało teorią, że Żyd to czarownik (i zjada dzieci :P). W każdym razie książka jest wnikliwym kompendium wiedzy na temat czarownictwa i wszelakich szatańskich praktyk od Średniowiecza począwszy, a jako że Mary pisze pracę na tenże właśnie temat - rzecz jest absolutnie niezbędna ;)

Przybyły ponadto jeszcze trzy pozycje, Mikołaj wie dobrze 
o książkofilstwie Marychetki, więc musiał donieść nieco czytadeł:

                                           
Radość zatem jest wielka, chociaż to ostatnie i z grafiki, i z wydania nieco zalatuje romansidłem - ale nic to, zobaczymy :) 

Ale... Przybyło mi jeszcze Coś, co nie daje chwili spokoju, żeby siąść i poczytać :D Panie i Panowie, oto Lulek:


















A zaczęło się od tego, że mój permanentnie nietrawiący kotów mąż, w jakimś poświątecznym amoku (nie mam pojęcia, czego Teść do wódki dosypał :P), stwierdził, że on kocię zabiera i już. Ba, pojechał i przywiózł kotu kuwetę, żwirek, miseczki, kocie chrupki, nawet zabawki - no szok, ja tylko pokazywałam palcem co trzeba i... zero protestów!! Trzeba było kuć żelazo póki gorące, jeszcze nie dajcie bogowie się rozmyśli??, i następnego dnia kot przyjechał do domu :D A co jest najlepsze? Że miała to być kotka, tylko że wszyscy eksperci (w tym ja, Madre i Ryjufka, ha ha :P) tak zawzięcie sprawdzali, że ja wczoraj głaszcząc kocię... patrzę, 
o kurde, ale jaja :PPP Tak więc jest Lulek, już się całkiem oswoił, wylazł z kąta, chodzi za każdym i jest przewdzięczny - i prawie nie psoci, tylko namiętnie próbuje rozbierać choinkę:


















I ja jestem prawie że pewna, że z Syniem jakąś konfidencyję przeciwko mnie założyli, bo całe ranki we dwóch knują ;))

Tak więc, jako że ja zadowolonam okrutnie, życzę wszystkim w Nowym Roku równie wielkiego zadowolenia, ze wszystkiego co możliwe ;) A teraz będziemy się sylwestrować przed telewizorem z ogromniastą butelką wina i rosyjskim szampanem (btw kupionym w Polsce, co przy notorycznej obecności mojego małżucha na Rosyjsku jest dosyć zabawne :P). Wszystkiego najlepszego :) :* :D

środa, 22 grudnia 2010

W Marychetkowie też było Yule...

... które bardzo lubię, bo jest pełne zapachu jabłka z goździkami, cynamonu, suszonej żurawiny, rozmarynu i mirtu,  palonego cedru...Mmmm ;) Wszystkiego dobrego, ekumenicznie, nie zależnie od tego jakie święta obchodzicie - i troszkę spóźnione bo post miał być wczoraj, ale Internet gadzina odmówił współpracy ;)

A inno-świątecznie już, już, prawie skończyłam sprzątanie (:D), synuś ma w pokoju świetlistą dekorację - o taką:














 i jest mu fajnie bo może spać przy zapalonej :), choinka jeszcze nie ubrana bo czekam na sponsora na przedłużacz do lampek 
i cukierki (jutro, już jutro, hurrra :P), a w międzyczasie nawiedziła mnie teściowa, przywożąc...














...przepachnące pierniczki na choinkę, różnokolorowo umalowane i w ogóle cudne - te domki ;) Było ich sobie dwa woreczki, ha, było...  Zostawiłam je na wierzchu w kuchni i poszłam z Ryjufką po zakupy - a w międzyczasie głodne dziecko wróciło ze szkoły,
i zamiast sobie odgrzać zupę lub zrobić kanapeczkę - ZEŻARŁO MOJE PIERNICZKI!! :P Na szczęście co nieco ich zostało, jak widać na załączonym zdjęciu ;)

A jako ze choinki jeszcze nie ma, nadrabiam sobie jej brak rozkładaniem, rozwieszaniem, montowaniem wszędzie gdzie się da różniastych dekoracji ;) O proszę, bo muszę się oczywiście pochwalić:


















- wianek na drzwi wyjściowe, z suszonych mandarynek, lasek cynamonu, resztek pojarmarcznych glinianych ptaków, lnianych sznurków i brzozowych kijaszków ;) Czas wytworzenia - 10 minut (alem zdolna :P). Najlepsze w nim jest to, że pachnie - i żeby zobaczyć przez wizjer kto jest za drzwiami trzeba wsadzić w niego nos...i wtedy nawet wróg może stać w progu, bo humor się niesamowicie poprawia od tego zapachu :D

Co mam jeszcze? Dekorację wprost z "Alicji w krainie Czarów", 
z jyskowych świeczników - koron (no były tak bajkowe że musiałam je kupić ;)):


















Oczywiście musiała się tu znaleźć i Czerw-łeb - aż się prosiło, żeby do nich alicjowo dołożyć kilka kart ;) A że podobno w kartach klasycznych jestem właśnie królową kier, więc niech sobie leży, na szczęście, a co ;) W końcu jestem Mary z Wonderlandu :))

wtorek, 14 grudnia 2010

AAAArrrrggghhh...

Mary lubi sobie utrudniać życie... Wydumała bowiem na Gwiazdkę szalik dla męża, ha, prościzna, dwa prawe, dwa lewe, włóczkę 
z pasmanterii przyniosła, druty, no słowem - super. Taaa... Najpierw 3 godziny męki i kombinacji: jak się kuźwa nabiera oczka??? Marychetka ostatnim razem druty w ręku miała 
w podstawówce na technice... No ale jakoś poszło ;) Prawe oczka też łatwe, takie bardziej na intuicję, za to jak się bogowie robi lewe? - nie mogłam dojść... Ale zgodnie z zasadą że jak czegoś nie ma 
w internecie to to nie istnieje, wynalazłam gdzieś filmik dla hiperblondynek w zwolnionym tempie i tadammm... 10 cm szalika jest ;) Mąż ma być zachwycony :P Tylko że do Świąt jakoś tak półtora tygodnia zostało a jego wcale nie przybywa (szalika, nie męża :P - chociaż tego drugiego też, a karmię i karmię :P).
W żadnych ramach czasowych nie mieszczę, na uczelni już już powoli zaczyna pachnieć sesją więc zaczyna się bieganie, projekty z kursu projektowania zaległe 3, w domu okno umyte jedno
i w tym tygodniu muszę skończyć resztę, o zwyczajnym codziennym sprzątaniu i wyżej wymienionym szaliku nie wspomnę... 

Poza tym w przerwach staram się czytać stertę zalegających książek, bo z wiarygodnych źródeł wiem że ponoć Mikołaj ma donieść jeszcze (:DDDD), no i od wczoraj opornie wchłaniam rzecz "Joanna. Kobieta która została papieżem". Ha, węszyłam w tym jakiś anty-podtekst, a tu nie, bohaterka zawzięcie gania się 
z dzikimi zwierzami (lwem/niedźwiedziem/wilkiem - do 
wyboru :P), które to zawsze dokonują szkód cielesnych (odgryzienia głowy/rozdarcia pazurami czy najzwyczajniej konsumpcji wnętrzności) oczywiście nie jej, tylko jej towarzyszowi (księdzu/ojcu/cygance czy każdemu który tam za nią łazi) 
a wszystko to w oparach czytanych przez nią (w trakcie tych zdarzeń - ma dziewczyna zdrowie :P) pism Arystotelesa i innych mądrości. Uff :P Chyba jednak dzieło to wiekopomne pójdzie 
w kąt :P

Hm, miałam opisać jarmark :P -no i toż nie od dziś dnia wiadomo, że w tym kraju ze sztuki nie da się wyżyć... :P Co prawda bilet się zwrócił,  i owszem, ale nawiedziwszy empik wyszłam na mega minus - za to będąc posiadaczem werniksu i innych przydatnych badziewi :))) Syn z kolei spotkanie mikołajne odbębnił i nawet naznosił krówek mamusi, jako że on nie lubi a Mary i owszem :P Tak więc w przyszłym roku pewnie zjawimy się tam znowu ;)
A zdjęcia  będą (może :P) następnym postem bo dzisiaj już zwyczajnie nie dam rady - padam ;)