poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Recykling :)

Czyli co zrobić z bluzą rozmiar 86 (na półtora roku), jak się ma w domu kawalera na wydaniu rozmiar 134 :) Bluza nie do oddania nikomu, bo ma obdarte rękawy - ale za to hafcik jest fajny:





























Co zrobić? Ano podusię :) Obcinamy brzydkie rękawy, zszywamy wszystko w kwadracik, robimy zapięcie - i jest - nowa polarowa przytulanka :)




























Ciepło, wiosna :) Idę, jadę - palić ognisko i harcować po krzakach :P Udanego Beltaine!! :D 

Albo majówki (Majufki ^^), czy tam innego Święta Pracy :D

czwartek, 26 kwietnia 2012

A może wege?

Tak się zastanawiam - może by całkiem zarzucić proceder jedzenia mięska? Wprawdzie ja i tak żyję prawie jak wegetarianin, i wolę serek zamiast kiełbaski, ale może by tak w ogóle? Już kiedyś nie jadłam mięsa przez prawie 5 lat - żadna strata :P Nawet mi się zbyt drastycznie menu nie zmieniło :) To może by tak znów??

Grzebiąc po blogach na których jest jakieś wege żarełko trafiłam na wegańskie muffinki z malinami :) -> klik tu :P  A że akurat Madre mi podrzuciła rano mrożonki ze swojej obfitej zamrażarki - i wśród nich był akurat woreczek malin - postanowiłam sprawdzić co zacz :P


















Widzicie na brzydkim zdjęciu zamrożone, pachnące maliny, które po wrzuceniu do buzi rozpuszczają się, przynosząc obłędny smak lata? :D W sam raz na dzisiejsze ciepło :D

Making off:



























Mary rada: całe opakowanie proszku do pieczenia to troszkę za dużo - bo kipią ;) Półtorej łyżeczki jak najbardziej wystarczy ;)

A kiedy muffinki sobie cierpliwie stygły - Młody stwierdził, że zrobi wege kolację. I spreparował pastę jajeczną (mleko i jajko - w razie czego jakby :P - przyswajamy :P).

Making off 2:


















































Efekt końcowy - kanapki z pastą i muffinki po :)


















Poważnie się zastanawiamy nad zmianą jedzonka :D Gorzej z Mężem, który jest wybitnie miesożerny, i kotletem sojowym kiedyś tak malowniczo pluł dalej niż widział... Ale skoro nauczyłam go jeść takie cudo jak szpinak, to i może tego nauczę? :D

piątek, 20 kwietnia 2012

Diabły w literaturze dziecięcej...

... czyli coś, co Mary lubi najbardziej :) O diabłach będzie, ku radości mojej, a raczej o diabłach które rysuje Józef Wilkoń, polski autor ilustracji dla dzieci :) No bo tak: piszę sobie o Czechowiczu, skądinąd również Józefie. I grzebiąc w jego różnych wydaniach, wygrzebałam edycję "Snów szczęśliwych", ilustrowanych przez właśnie Wilkonia :)




















Zdjęcia fatalne, gdyż Ryjufka znów zabrała aparat (jeśli to czyta - niech odda!!), a i wydanie stareńkie i pożółkłe...

Wilkoń jest mistrzem w rysowaniu diabłów - melancholijnych, mglisto - ulotnych, a jednak mrocznych - to takie polskie diabły, z rozdroży, wierzb, czyhające na podróżnych na kamieniu. Oczywiście, kontekst wierszy wymusza niejako takie postrzeganie, przez pryzmat sielskości fascynacji folklorem, czechowiczowskiej kolorystyki :)
















































(<- Piszczałka?? Swoją drogą "Przyjaciel wesołego diabła" Makuszyńskiego też jest cudny :D)

Zupełnie przypadkowo natrafiłam też niedawno w sklepie na "E" (który, jak będę bogata, to sobie kupię cały) - piękną edycję "Małego Asmodeusza" Ulfa Starka - oczywiście ilustrowanego przez Wilkonia :) Książka teoretycznie miała być dla Syna, hm, hm... :)


















Rzecz jest o tym, że Asmodeuszek, ku rozpaczy swoich rodziców (dygresja: jak wynika z Księgi Zohar - Samaela i Lilith, co zresztą poświadcza też inna książka, twierdząca, iż Asmodeusz miał fiołkowe oczęta :P), nie chciał być zły... Więc ojciec go wysyła na ziemski padół, coby chłopię pozyskało, no jakże by inaczej - jakąś duszyczkę :) Niestety, nie poszło mu z duszą krowiny, bo to bydlę mało grzeszne jest, nie poszło także z duszą plebana (a to już dziwne :P), udało mu się pozyskać duszyczkę dziewczątka, które oddało ją chętnie za to, żeby jej brat odzyskał zdrowie. Oczywiście, można było się domyśleć, że diabelski patriarcha nie będzie zadowolony z duszy, która nie dość, że przychodzi dobrowolnie, to jeszcze oddała się za chwalebną sprawę... Została zatem z piekła wygnana. Ale - na odchodne jeszcze się ku niemu odwraca... :D

Rzecz urocza, no i te ilustracje:






















































A potem ja się dziwię, że dziecko mi rysuje szatana i pentagramy :D

Poza tym: zanabyłam ostatnio jeszcze jedną diabelską książkę, ale o niej przy następnej okazji :)
Dobrej nocy, he he :)

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Ostrava :)

Mary wrócona. Referat wygłoszony, publikacja będzie, ludzie klaskali - ponoć nie było źle :))

Czechy - fajne. Piwska się ożłopałam (a lubię) adekwatnie do legend - jako, że u nich piwo się pije, hmm, jak kompot - do wszystkiego :) No, oczywiście jest ono ciut mniej procentowe niż u nas, ale i tak niamnia :)

Co widziała? Niewiele. Głównie gmach Uniwersytetu Ostrawskiego plus okolice, ale umieszczony jest on na cudnej starówce, co rekompensowało ewentualne straty turystyczne:























Kamieniczki w majtkowych kolorach:







































Czesi, jako najbardziej laicki i liberalny kraj w Europie, posiadali oczywiście także kościół :P:




















Z którego wysokości takie oto świątki:












Patrzyły na takie oto bezeceństwa (:P):












Wolność? Ano wolność :) I palić u nich można wszędzie, w knajpach, na ulicach, a pomimo tego na chodniku pół peta nie uwidzisz. A to dzięki prostemu rozwiązaniu:


















- ulicznym popiołkom ^^ Można? :) W ogóle Czesi są bardzo pozytywnie nastawieni do świata - może dlatego, że są ciągle na lekkim rauszu, a może dlatego, że u nich nie ma problemu z marychą... :) Proszę bardzo, zakupione dla dziewczynek, w najnormalniejszym czeskim sklepie - słodycze z zieleninką (nie próbowałam, nie wiem czy działają :P):












Może dlatego Czechów, podobnie zresztą jak i vice versa - śmieszy nasz język... Ale zweryfikowałam osobiście u źródła: wiewiórka to nie drevny kocur. To najzwyczajniej veverka :D Ale co to są - 












- to ni choroby nie wiem :P 

No i coś miłego dla Mary - w Ostravie co 3 kroki są antykwariaty :) 












... i kasyna :P














I jeszcze inne miłe rzeczy:












No i piwo, piwo wszędzie: pilzner, miejscowy ostravar, radegast... :) A w jednej knajpie - koty drzemiące na nalewaku :) Pan pozwolił zrobić zdjęcia - obiecałam mu, że będzie w Polsce reklama :))






















A skoro kulturalna knajpa, obiady z profesorami, doktorami, to musiałam jeść kulturalnie nożem i widelcem (czego, jako praworęczny mańkut, po dziś dzień nie jestem w stanie się nauczyć) :P (Pozdrowienia dla doktoranta Błażeja z Poznania :D)














Achch, no i jeszcze - Ostrava słynie, niczym nasz Toruń - z pierników :) (i z huty żelaza, ale to mniej istotne :P)












Wyjazd zatem się udał :) Zmęczona byłam jedynie telepaniem się pociągami - jakby nie było, intercity, który tak czy inaczej jedzie szybko, z Warszawy do Ostravy turla się +/- 5 godzin. Ja przynajmniej miałam mało bagażu :P Dla porównania: Mary torba kontra walizka Ireny:












(Mary torba to to malutkie <a w rzeczywistości wcale nie tak malutkie, to Ireny walizka była OGROMNA> :P)














Na koniec Mary krzywy pysk w pociągu :P 

Ha, i ponoć za 2 tygodnie też jadę na konferencję. Ponoć nad morze :DDD

Zmykam na uczelnię. Wypadałoby się chyba pokazać po tygodniu nieobecności :P :D