Takim wietrze, jaki pięknie opisała Joanne Harris w "Czekoladzie". Wietrze, który każe zabrać książki, ciuchy, syna i kota pod pachę, i iść, iść dalej, aby zacząć wszystko jeszcze raz, i jeszcze raz, od nowa, od początku. Boję się. Ostatnio taki stan mnie ogarnął 4 lata temu, też jakoś tak na przełomie stycznia i lutego. Skończyło się to zabraniem książek i Młodego, pozostawieniem za sobą wszystkiego: domu, adresu, mebli, byłego... Zaczęciem wszystkiego od zera. Jeszcze wcześniej było tak samo. Z Młodym pod pachą szukałam mieszkania. Jeszcze wcześniej - z Młodym pod pachą uciekałam z "domu". A jeszcze wcześniej - jeszcze bez Młodego - z torbą ciuchów na plecach pakowałam się w nieznane. I teraz jest tak samo. Coś mnie gdzieś goni, potrzebuję zmian. Niech chociaż zacznie padać. Albo niech przestanie wiać. Albo niech coś p****nie, bo nie wytrzymam. Jak nic - to zdradliwy wiatr z północy...
"- Lubisz tak żyć? Mieszkać to tu, to tam? Płynąć z miejsca na miejsce?
- Czemu nie? Tobie jest znacznie trudniej. Za każdym razem budować dom od podstaw...
- Może to już ostatni raz?
- Nie rozumiem.
- Może tu zostanę. Nie myślisz nigdy, żeby gdzieś osiąść na stałe?
- Cena jest zbyt wysoka. Zaczynam liczyć się z tym, czego inni od ciebie oczekują.
- To aż takie straszne? To, że ktoś czegoś oczekuje? (...)"
("Czekolada")
Też miałam nadzieję, że osiądę gdzieś na stałe... Ale to chyba niemożliwe. No chyba, że przestanie wiać...
Piosenka mi się kojarzy:
Tymczasem zrobiłam łapaczka, bo coś mi łazi nocami po chałupie niepokojąc (i wcale nie jest to Lucjan):
I ma koraliki, i woreczek z solą ode złego:
A skoro czekolada, to o proszę, mam. Może mi się poprawi. Może. Sama nie wiem. Ale jest to dobre :) ->