wtorek, 14 grudnia 2010

AAAArrrrggghhh...

Mary lubi sobie utrudniać życie... Wydumała bowiem na Gwiazdkę szalik dla męża, ha, prościzna, dwa prawe, dwa lewe, włóczkę 
z pasmanterii przyniosła, druty, no słowem - super. Taaa... Najpierw 3 godziny męki i kombinacji: jak się kuźwa nabiera oczka??? Marychetka ostatnim razem druty w ręku miała 
w podstawówce na technice... No ale jakoś poszło ;) Prawe oczka też łatwe, takie bardziej na intuicję, za to jak się bogowie robi lewe? - nie mogłam dojść... Ale zgodnie z zasadą że jak czegoś nie ma 
w internecie to to nie istnieje, wynalazłam gdzieś filmik dla hiperblondynek w zwolnionym tempie i tadammm... 10 cm szalika jest ;) Mąż ma być zachwycony :P Tylko że do Świąt jakoś tak półtora tygodnia zostało a jego wcale nie przybywa (szalika, nie męża :P - chociaż tego drugiego też, a karmię i karmię :P).
W żadnych ramach czasowych nie mieszczę, na uczelni już już powoli zaczyna pachnieć sesją więc zaczyna się bieganie, projekty z kursu projektowania zaległe 3, w domu okno umyte jedno
i w tym tygodniu muszę skończyć resztę, o zwyczajnym codziennym sprzątaniu i wyżej wymienionym szaliku nie wspomnę... 

Poza tym w przerwach staram się czytać stertę zalegających książek, bo z wiarygodnych źródeł wiem że ponoć Mikołaj ma donieść jeszcze (:DDDD), no i od wczoraj opornie wchłaniam rzecz "Joanna. Kobieta która została papieżem". Ha, węszyłam w tym jakiś anty-podtekst, a tu nie, bohaterka zawzięcie gania się 
z dzikimi zwierzami (lwem/niedźwiedziem/wilkiem - do 
wyboru :P), które to zawsze dokonują szkód cielesnych (odgryzienia głowy/rozdarcia pazurami czy najzwyczajniej konsumpcji wnętrzności) oczywiście nie jej, tylko jej towarzyszowi (księdzu/ojcu/cygance czy każdemu który tam za nią łazi) 
a wszystko to w oparach czytanych przez nią (w trakcie tych zdarzeń - ma dziewczyna zdrowie :P) pism Arystotelesa i innych mądrości. Uff :P Chyba jednak dzieło to wiekopomne pójdzie 
w kąt :P

Hm, miałam opisać jarmark :P -no i toż nie od dziś dnia wiadomo, że w tym kraju ze sztuki nie da się wyżyć... :P Co prawda bilet się zwrócił,  i owszem, ale nawiedziwszy empik wyszłam na mega minus - za to będąc posiadaczem werniksu i innych przydatnych badziewi :))) Syn z kolei spotkanie mikołajne odbębnił i nawet naznosił krówek mamusi, jako że on nie lubi a Mary i owszem :P Tak więc w przyszłym roku pewnie zjawimy się tam znowu ;)
A zdjęcia  będą (może :P) następnym postem bo dzisiaj już zwyczajnie nie dam rady - padam ;)

4 komentarze:

  1. gratulacje z opanowania drutów :D mnie to kompletnie nie wychodzi - nie ogarniam :D. sprzątanie też mi tak średnio idzie ><" za to nadrabiam lektury :) teraz się wzięłam za Jabłońskiego, wczoraj mi Driada poleciła - zapowiada się przyzwoicie :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Jabłoński cudny i wyklęty :D - bo oczywiście rozumiem że czytasz 4 tomowe "Gwiazda Wenus, Gwiazda Lucyfer"? Będziesz kochać Witelonka :P :) Muszę sobie zakupić w ogóle, bo miałam dwa pierwsze tomy i tak poszły do ludzi że już nie wrócą :( A robienie na drutach, hmmm, opanowane, ale... moje nerwy :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Najfajniej brzmi to że Mikołaj książek doniesie ;) A to że potrafisz dziergać to zazdroszcze bo ja mam dwie lewe do takich wyczynów;)A ten tytuł ,,Gwiazda Wenus Gwiazda Lucyfera,,Brzmi zachecająco ..może i ja mikołaja na mówie na kolejne książki ..jak kasy starczy hihi

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha ja widzę że z tym sprzątaniem to ogólnoblogowy problem :) u Ciebie chociaż jedno okno a u mnie lipa :) awersje mam na te zimowe porządki - zdecydowanie wolę wiosenne kiedy to okna na oścież można pootwierać :)) a szaliczka zazdroszczę - wieki nie miałam drutów w rękach. W każdym razie powodzonka ze wszystkim życzę :)

    OdpowiedzUsuń