piątek, 21 października 2011

Pomarańczowy...

...kolorem sezonu :) Co prawda liście na drzewach zrobiły się już bure, zgniłe i mokre, ale gdzieś tam jeszcze czają się promyki słonecznych barw. Ostatnio będąc u Madre uratowałam przed porannymi przymrozkami (bo już takie są, rano wszystkie trawniki są białe) ostatnie jesienne słoneczniki, takie malutkie, wyrastające obok tych normalnych, na ziarnka:
















I mam sobie jesienny bukiecik, zresztą - ja słoneczniki strasznie, strasznie lubię :)
















To jeden pomarańczowy, drugi - ostatnie, zwożone z Madrowego ogródka cukinie, które trzeba migiem przerobić w słoiki coby się nie zepsuły - więc powstają tony leczo, zwanego u nas pieszczotliwie "papraninką" :)














Niamnia? No ba :)

Trzeci pomarańczowy to dynia :) Mary swoją przerobiła na zupkę, a jako że oczywiście nie lubi na słodko - zrobiła na pikantnie: krem z grzankami :) 















Samo słońce w środku :) A przepis?
-średnia dynia;
-2 wołowe kostki rosołowe;
-ostra i słodka papryka w proszku (dużo!!);
-pieprz (dużo!!);
-pół cytryny;
-ziele & listek laurowy;
-3 łyżki śmietany;
-2 czerstwe bułki (na grzanki).

No i nic prostszego: dynię obieramy ze skórki, wydłubujemy pestki i "farfocle" :P ze środka, kroimy na spore kawałki, gotujemy około 20 minut. Po ugotowaniu odlewamy (wywar obowiązkowo zostaje!), i rozdrabniamy -  w robocie, mikserem, blenderem, można przetrzeć przez sitko - dynia jest tak mięciutka że wszystko ją weźmie ;) Przetartą masę łączymy z wywarem, wrzucamy kostki, papryki i pieprz (garścią!! <no dobra - garstką :P>), wciskamy do środka sok z cytryny, i po 20 minutach gotowania dodajemy śmietanę. Proste? :)

No i oczywiście grzanki:












Buły kroimy w kostkę, skrapiamy oliwą z oliwek, i rumienimy na suchej patelni aż będą złociste (rude? pomarańczowe?) :)

I - voila! - pyszny obiad, w sam raz na rozgrzewkę dla zziębniętych na jesiennych wiatrach wędrowców (pod inne rozgrzewacze też się nadaje ;P).












No i czwarty pomarańczowy: świeczki w coraz dłuższe, jesienne wieczory. Mary lubi świeczki :)























***

A tak z frontu: Mary obroniona na 5 :) ale zostaje dalej na uczelni (hehhh, perspektywa <odległa bardzo :P> następnych tytułów kusi bardzo), pada na pysk uwikławszy się w życie naukowe (oj nie wiem, nie wiem, czy to na dobre wszystko wyjdzie, przydałoby się karty rozłożyć, ale... tak jakoś :/), maszyna szyje, ale nic stricte craftowego: ot, poprawiam rozprute koszule, podwijam spodnie (okazało się nagle, ze po przeróbkach mam nowe trzy pary:)), skracam płaszczyk, obszywam firanki... I chyba korcą mnie druty, ale muszę zanabyć wełnuszkę. Pomarańczową. Rudą? :)

2 komentarze:

  1. ładne pomarańczki :)
    a na ciasto jakieś z dyni przepisu nie masz? bo ja inaczej nie ruszę, nie lubię dyni :P a szkoda coby się zmarnowała. a ciasto - wiadomo - słodkie, to nawet w akcie desperacji zjem :P

    mnie też na wełnuszki kusi, więc ambitnie&relaksacyjnie wzięłam się za prucie swetrów :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepis na ciasto ma moja Madre, akurat w weekend było - zjadliwe :P, wysępię i zapodam :)

    Ja nie mam co pruć :( A jak nawet to kolor nie taki ;)

    OdpowiedzUsuń