sobota, 29 stycznia 2011

A teraz fioletowego :)

Znaczy się - sesja, a Mary robi wszystko żeby się nie uczyć :P I ta dydaktyka, echch... Na dzień dzisiejszy z nauki dydaktyki hmmm, kupiłam zielone i pomarańczowe świeczki, i czarem ją, czarem - zobaczymy co wyjdzie :P

A z innych rzeczy wyszło to coś - bo już dawno się przymierzałam żeby taką mieć :)














Brosia z organtynki (to są resztki moich firanek, ale ciiiicho, nikt nic nie wie :P). Oczywiście w ulubionych marychetkowych kolorach: zielonym, ecru i fioletowym (o zgrozo, dobrane do podręcznika ^^"). Z nutką  trzech malutkich turkusowych koralików w środku. I pasuje i do pasiastego sweterka, i do żakietu, i do białej bluzki - uniwersal totalny :D

Wzięłam brochę do szkoły, i zrobiła furorę, dziewoje piszczą - zatem tak jak obiecałam - cena takiego cudu - 15 zł, robię, jak to się mówi - "na jutro" :)

Prawda że ładna? ;)















Jak sesja się przeciągnie, to Mary na pewno coś jeszcze wymyśli... już knuję do kompletu futeralik na telefon ;)

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Zielonego!!!

Mi się chce bardzo. Bo już, już, zwęszyłam wiosnę (ja wiem że to idiotyczne bo jest przecież połowa stycznia), ale któregoś dnia ostatnio zniknął ten paskudny, brudny śnieg, i wylazło spod niego zielone... Panowie na osiedlu zaczęli wycinać gałęzie (oczywiście naniosłam patyków do domu - będę robić 1.COŚ albo 2.COŚ :P), 
i tak już fajnie w powietrzu pachniało, i ptaszyska ćwierkały... :D 
A tu nie, znowu fu, śnieg - 20 do prędkości i + 50 do wkurzenia, bo muszę o 6 rano brnąć przez niego na busa - i zdążyć :/. 

No i jeszcze sesja, kociokwik, cały pulpit zasypany jakimś schomikowanym badziewiem z dydaktyki, metodyki, ślepia mnie bolą (muszę pilnie okulary zmienić, ale to pilnie!!), jeszcze nijak się nie mogę skupić bo telefon się urywa, Madre w szpitalu, Mąż jeździ po śliskim, Młody się wścieka... 

Z zielonego to na uspokojenie melisa, a na pamięć, również magiczną (:D) rozmaryn: całe wiaderko tegoż przyniosłam z kuchni na biurko i pijąc herbatkę z meliski wącham jak pachnie. Może zadziała i się łaskawie czegoś nauczę ;) Hmmm... Chyba wszystkie kwiatki przyniosę pod komputer :)

Rosemary...














...i inne:


















Uff, popatrzyłam na zielsko i już mi lepiej :) Bo ja to w ogóle lubię kwiatki ^^ :)  

Hmmm, a tak a propos zielonego: wie ktoś co się stało z Anią - Zieloną Czarownicą?? Blog zniknął, Ania zniknęła... :(

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Orkiestra

i garstka refleksji o, po, i ponadto ;). Bo jako że dziś (nooo, już wczoraj :)) finał, to rozkminialiśmy z Synem czy się nie wybrać na koncert u nas w mieście. Jako że oczywiście cel szczytny, abstrahując od tego kto się na tym przy okazji nachapie i dlaczego, ale jakby nie było - efekty widać, bo do naszego szpitala za orkiestrowe pieniądze zakupiono swojego czasu sprzęt do wczesnego wykrywania wad słuchu u niemowląt. Nawet moje dziecię tymże za oseska przelaciano, na co ma dowód w postaci wlepki w książeczce zdrowia, z tym, że wynik badania pozostawia jednakowoż wątpliwości, jako że do Synusia niekiedy cudem jakimś dociera ino tylko to co chce usłyszeć, a co najczęściej jest nie przeznaczone dla jego uszu, a to co powinien jakoś przechodzi bokiem... Wadliwy ten sprzęt, czy co? ;) Ale, jakby nie było - jest :) Tak więc Orkiestrę jak najbardziej popieramy, i chcąc poprzeć ją również finansowo mieliśmy wybrać się w plener... Ale jak dobrze że istnieje Internet... Bo Mary coś tknęło i sprawdziła co to u nas dzisiaj gra. ZZZgroza mnie ogarnęła straszna... Ale po kolei. Za moich czasów młodzieńczych (haha :P) finały Orkiestry (ha, stareńkie, VI, VII, z każdego mam koszulki :D...) odbywały się na sali w naszym ośrodku kultury (druga impreza, plenerowa, była równolegle w ośrodku sportu i rekreacji), a takowy finał zaczynał się o godzinie 10 rano, i trwał dobrze do po północy - a na scenie bywało nawet i ponad 30 kapel rockowych z okolic - ha, czy ktoś pamięta takie nasze lokalne "gwiazdy" jak Piekło Kobiet, Opium, Seminarium?? :) Po naszych finałach następnego dnia nie dało się wstać, zakwasy były w każdym mięśniu od szaleńczego pogo, bolał kark, łydki, a za tydzień wyłaziło zapalenie płuc, bo człowiek biegał w styczniu spocony w samej koszulce... I koncert był, tak jak 
w założeniu WOŚP - dla dzieciaków, wszyscy grali za free, taki klimat właśnie Woodstockowy, jako że idea jednym Owsiakiem podszyta. Echch, czasy :D No i chciałam pokazać toto Synowi, jako że dzieck rockandrolowy jest okrutnie, oj on by tam szalał :D ;) No i patrzymy w necie... a u nas gra... Sara May... Jakie czasy, takie "gwiazdy"..., w ogóle musiałam sprawdzić kto to na litość bogów jest - fffuuu :/ Jestem zdegustowana, a Młody zrozpaczony, że na koncert nie poszedł. Przynajmniej serduszka są takie same jak były - a nasz datek na Orkiestrę zakończył się w puszce w supermarkecie. Szkoda, bo fajna akcja. I szkoda, że idea  tego grania od serca, za darmo, dla innych, całkiem upada na pysk - myślałam że chociaż u nas, lokalnie, nie - a jednak :(

Na pocieszenie, bo robótkowo się lenie, kart mi się nie chce układać, a książki czytają się wolno, sfotografowany zajumanym siostrze aparatem, wreszcie w pełnej krasie: Lulek :)


















Prawda że piękny? :D Jednak jak zwykle, pochwaliłam - bo jak ja coś pochwalę to ZAWSZE wychodzi na odwrót - a mianowicie napisałam ostatnio że jest grzeczny :> Ocho :P Akurat ;) Psoci niemiłosiernie, kocie zabawki są wszędzie, ponadto obraża się na mnie za prześladowanie go aparatem, co ma wstrętną lampę która świeci po oczach, gryzie rękę, która go karmi (!!) i atakuje stopę :D I ucieka jak chce się go głaskać ;))
 Za to z Syniem są bardzo friends, Młody mówi że to jego koci brat, i kochają się niemiłosiernie:



Nawet do tego stopnia -  Szym dentysta :PPP:














Tak więc kot jest absolutnie zadomowiony, ja go koch absolutnie, Syn go koch, nawet Piotruś który nie cierpi kotów go koch - muszę im zrobić zdjęcie jak leżą we trzech na kanapie przed telewizorem, samcuchy paskudne :))) Będą się wstydzić jak pokażę :P