niedziela, 29 stycznia 2012

O wietrze.

Takim wietrze, jaki pięknie opisała Joanne Harris w "Czekoladzie". Wietrze, który każe zabrać książki, ciuchy, syna i kota pod pachę, i iść, iść dalej, aby zacząć wszystko jeszcze raz, i jeszcze raz, od nowa, od początku. Boję się. Ostatnio taki stan mnie ogarnął 4 lata temu, też jakoś tak na przełomie stycznia i lutego. Skończyło się to zabraniem książek i Młodego, pozostawieniem za sobą wszystkiego: domu, adresu, mebli, byłego... Zaczęciem wszystkiego od zera. Jeszcze wcześniej było tak samo. Z Młodym pod pachą szukałam mieszkania. Jeszcze wcześniej - z Młodym pod pachą uciekałam z "domu". A jeszcze wcześniej - jeszcze bez Młodego - z torbą ciuchów na plecach pakowałam się w nieznane. I teraz jest tak samo. Coś mnie gdzieś goni, potrzebuję zmian. Niech chociaż zacznie padać. Albo niech przestanie wiać. Albo niech coś p****nie, bo nie wytrzymam. Jak nic - to zdradliwy wiatr z północy... 

"- Lubisz tak żyć? Mieszkać to tu, to tam? Płynąć z miejsca na miejsce?
- Czemu nie? Tobie jest znacznie trudniej. Za każdym razem budować dom od podstaw...
- Może to już ostatni raz?
- Nie rozumiem.
- Może tu zostanę. Nie myślisz nigdy, żeby gdzieś osiąść na stałe?
- Cena jest zbyt wysoka. Zaczynam liczyć się z tym, czego inni od ciebie oczekują.
- To aż takie straszne? To, że ktoś czegoś oczekuje? (...)"
("Czekolada")
           
Też miałam nadzieję, że osiądę gdzieś na stałe... Ale to chyba niemożliwe. No chyba, że przestanie wiać...

Piosenka mi się kojarzy: 






Tymczasem zrobiłam łapaczka, bo coś mi łazi nocami po chałupie niepokojąc (i wcale nie jest to Lucjan):


















I ma koraliki, i woreczek z solą ode złego: 


















A skoro czekolada, to o proszę, mam. Może mi się poprawi. Może. Sama nie wiem. Ale jest to dobre :) ->

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Choinka...

...u synka, znaczy się dzisiaj wieczorem karnawałowe szaleństwa Młodego. Na Mary wypadła akurat kolejka robienia ciasta na imprezę, więc oczywiście, jakże by inaczej, zdziełała dzieciom małe, kolorowe, budyniowe, czekoladowe, orzechowe, et cetera et cetera, muffinki :) Jest ponad setka :D














Na szczęście Mężu się ulitował i pojechał chybcikiem kupić Mary blaszkę, bo w całych 12 silikonowych foremkach piekłabym toto jeszcze do dziś :) Polecam:












- takie niby nic, a jak potrafi usprawnić pracę ;)

A co do choinki - chyba wypadałoby ją już rozebrać, c'nie? ;)












Ps. Nie dla ACTA!!!!!!!!!

niedziela, 8 stycznia 2012

O śniegu i Pratchettcie.

"Kolejna zima, a śniegu ni ma", chciałoby się rzec za Kazikiem. Mokro, zimno, brzydko, emu-walonki, kupione z zamysłem norzenia po zaspach, przemiękają. Mary zdobyła coś, co chwilowo zaspokoiło nasz głód śniegowy, i zgodnie z ideą popularnej (nie widziałam :P) komedii "Zróbmy sobie wnuka" (o nie nie, niech sobie Teściowa nie myśli - kategorycznie - żadnych (!!) wnuków :P) - zrobiliśmy sobie śnieg :))


























Takie oto ciakaczki :) znaczy dziurkacze :) Mary dopadła w popularnym sklepie na B, mającym w logo sympatycznego robaczka :) I się cały dzień bawi, a jak to odstresowuje ;) I śnieg wytwarza :)

Jest ich sobie po 3 sztuki w opakowaniu, dostępne są  różne wielkości i wzorki, a kosztują całe 9,90 :) 












Polecamy :) (tantiemy za reklamę później, później, prywatnie, proszę się nie pchać :P).

A Pratchett? Otóż dziecko moje zapoznaje się powoli z twórczością tego Pana, i proszę bardzo: oto Śmierć Szczurów w całej swojej szczurzastej okazałości. I Kosiarz też :D


O kilku wiedźmach moich rzecz średniokrótka.

Tak mi się przypomniało, jako, że było święto, jak je w kalendarzu zapisano, Trzech Króli, że miałam pokazać swoje czarownice. Bo tymi rzekomymi królami byli tak naprawdę perscy magowie i astrologowie, których katolicyzm przekuł w króli (no bo jakże to? MAGOWIE?! :P), ba, i ich nie było trzech, ale czworo, tylko że magini (baba!! czarownica!! o zgrozo!! :P) Befana się zgubiła po drodze, i do Betlejem nie dotarła, biedulka... I jakoś tak się do Italii zaplątała, i wszystkim dzieciom przynosi podarunki, bo a nuż trafi na to właściwe?












O proszę, Befankę (pewnie zamieszczoną dla celów poglądowych, bo może a nuż jakieś dziecię ma italiańską babcie czy cuś) znalazłam ostatnio w Młodego książce o Mikołaju ;)

Wiedźmki od dawna przynosi mi Mężonek, wiedząc, że z pewnością mnie uradują ;)

I tak, ta na ten przykład, jest wiedźmą absolutnie rosyjską, podmoskiewską, jechała do mnie tydzień, a jej przeznaczeniem jest rozsiewanie zapachu wanilii w samochodzie - taka czarownicowa alternatywa na oklepaną zapachową choinkę ;) U mnie wisi nad biurkiem - i ma oko na wszystko. No, a ten fioletowy fartuszek, sama bym taki chciała :))


















Kolejna jest LEGO-wa, jako że jesteśmy absolutnymi AFOL-ami (Adult Fan Of Lego :P), i jest z saszetki. Saszetki LEGOwe mają to do siebie, że zawierają ludzika - z tym, że nie wiesz, jakiego. I Mary w sklepie wypatrzyła takie cuś, na etykietce miało toto kilka przykładowych LEGOludków, w tym punka, wampira i Frankensteina, i stwierdziłam, że jednego z nich muszę mieć - wybrałam saszetkę, a Mężu na to, że tą nie, i że on mi wybierze. Macał, macał, w końcu wybrał. Jakie było moje zdziwienie (i radocha :)), kiedy tuż po wyjściu ze sklepu otworzyłam saszetkę, i ujrzałam to: 


















Czarno-fioletowo-zielona (!) :) A widzicie tego potka? :) Acha, na opakowanku jej nie było, do głowy by mi w ogóle nie przyszło, że może taki LEGOludek istnieć :) Ma Mężu rękę do czarownic:P

Jeszcze następna jest niemiecka, ze stacji benzynowej - przyjechała kiedyś znienacka razem z Mężem, i ma przesłanie :) Znaczy się, że "mogę (potrafię) wszystko" :) Synuś też dostał, ale diabełka :) Moja mieszka w torbie, razem z kluczami :)












Mam jeszcze dużo książek czarownicowych, a w nich takie, niekoniecznie słodkie, obrazki:


















Ja w ogóle bardzo lubię tego typu drzeworyty i ryciny, zwłaszcza, jak to się mówi, "z epoki".

Mam jeszcze piosenkę, od której nie mogę się uwolnić, też czarownicową. Chodzi za mną i chodzi. Jest piękna. Niesamowita. Niepokojąca. Posłuchajcie: