Błogie blogowe mnie ogarnęło ;) Szkoła szkoła szkoła, dom i spać, nie mam czasu na nic, pranie zalega, zmywanie zalega... Ale skończyłam coś, co pokazuję już na wejściu:
:D Jest to śmierdziuchowy woreczek, którego zawartością są różane płatki, z zaręczyniastego bukietu od małżucha ;) O właśnie tego:
Nie miałam serca go wyrzucić - bukietu oczywiście, nie męża :P; więc gdy już się zsechł obskubałam kwiatki i zrobiłam z nich potpourri. Co prawda pachnie lawendą, bo tylko taki olejek miałam, ale jak wywietrzeje zanabędę taki prawdziwie różany, i będzie jak należy.
I już mam całe mnóstwo pomysłów co z tym zrobię, ale ten czas... Echch.
"Grimus" też się nie czyta, skamieniał w połowie i tak trwa, oddał prawo pierwoczytu innemu nowemu nabytkowi Mary, a mianowicie grubej książce dla czarownic ;) O, takiej :)
Jak zwykle wydałam ostatnie pieniądze z portfela ;) Ale mam :D
Ciekawa jestem cóż to za książka;)Musze poszperać może to coś dla mnie ;)Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń