poniedziałek, 10 stycznia 2011

Orkiestra

i garstka refleksji o, po, i ponadto ;). Bo jako że dziś (nooo, już wczoraj :)) finał, to rozkminialiśmy z Synem czy się nie wybrać na koncert u nas w mieście. Jako że oczywiście cel szczytny, abstrahując od tego kto się na tym przy okazji nachapie i dlaczego, ale jakby nie było - efekty widać, bo do naszego szpitala za orkiestrowe pieniądze zakupiono swojego czasu sprzęt do wczesnego wykrywania wad słuchu u niemowląt. Nawet moje dziecię tymże za oseska przelaciano, na co ma dowód w postaci wlepki w książeczce zdrowia, z tym, że wynik badania pozostawia jednakowoż wątpliwości, jako że do Synusia niekiedy cudem jakimś dociera ino tylko to co chce usłyszeć, a co najczęściej jest nie przeznaczone dla jego uszu, a to co powinien jakoś przechodzi bokiem... Wadliwy ten sprzęt, czy co? ;) Ale, jakby nie było - jest :) Tak więc Orkiestrę jak najbardziej popieramy, i chcąc poprzeć ją również finansowo mieliśmy wybrać się w plener... Ale jak dobrze że istnieje Internet... Bo Mary coś tknęło i sprawdziła co to u nas dzisiaj gra. ZZZgroza mnie ogarnęła straszna... Ale po kolei. Za moich czasów młodzieńczych (haha :P) finały Orkiestry (ha, stareńkie, VI, VII, z każdego mam koszulki :D...) odbywały się na sali w naszym ośrodku kultury (druga impreza, plenerowa, była równolegle w ośrodku sportu i rekreacji), a takowy finał zaczynał się o godzinie 10 rano, i trwał dobrze do po północy - a na scenie bywało nawet i ponad 30 kapel rockowych z okolic - ha, czy ktoś pamięta takie nasze lokalne "gwiazdy" jak Piekło Kobiet, Opium, Seminarium?? :) Po naszych finałach następnego dnia nie dało się wstać, zakwasy były w każdym mięśniu od szaleńczego pogo, bolał kark, łydki, a za tydzień wyłaziło zapalenie płuc, bo człowiek biegał w styczniu spocony w samej koszulce... I koncert był, tak jak 
w założeniu WOŚP - dla dzieciaków, wszyscy grali za free, taki klimat właśnie Woodstockowy, jako że idea jednym Owsiakiem podszyta. Echch, czasy :D No i chciałam pokazać toto Synowi, jako że dzieck rockandrolowy jest okrutnie, oj on by tam szalał :D ;) No i patrzymy w necie... a u nas gra... Sara May... Jakie czasy, takie "gwiazdy"..., w ogóle musiałam sprawdzić kto to na litość bogów jest - fffuuu :/ Jestem zdegustowana, a Młody zrozpaczony, że na koncert nie poszedł. Przynajmniej serduszka są takie same jak były - a nasz datek na Orkiestrę zakończył się w puszce w supermarkecie. Szkoda, bo fajna akcja. I szkoda, że idea  tego grania od serca, za darmo, dla innych, całkiem upada na pysk - myślałam że chociaż u nas, lokalnie, nie - a jednak :(

Na pocieszenie, bo robótkowo się lenie, kart mi się nie chce układać, a książki czytają się wolno, sfotografowany zajumanym siostrze aparatem, wreszcie w pełnej krasie: Lulek :)


















Prawda że piękny? :D Jednak jak zwykle, pochwaliłam - bo jak ja coś pochwalę to ZAWSZE wychodzi na odwrót - a mianowicie napisałam ostatnio że jest grzeczny :> Ocho :P Akurat ;) Psoci niemiłosiernie, kocie zabawki są wszędzie, ponadto obraża się na mnie za prześladowanie go aparatem, co ma wstrętną lampę która świeci po oczach, gryzie rękę, która go karmi (!!) i atakuje stopę :D I ucieka jak chce się go głaskać ;))
 Za to z Syniem są bardzo friends, Młody mówi że to jego koci brat, i kochają się niemiłosiernie:



Nawet do tego stopnia -  Szym dentysta :PPP:














Tak więc kot jest absolutnie zadomowiony, ja go koch absolutnie, Syn go koch, nawet Piotruś który nie cierpi kotów go koch - muszę im zrobić zdjęcie jak leżą we trzech na kanapie przed telewizorem, samcuchy paskudne :))) Będą się wstydzić jak pokażę :P

4 komentarze: