poniedziałek, 13 września 2010

Nie-ciemno w Marychetkowie ;)

Pomimo zamierzonego myślowego mroku w Marychetkowie ostatnio wcale nie jest ciemno, ba, jest fioletowo, zielono, różowo... Infantylnie, wariatkowo, obłąkańczo oczopląśnie (oj, prawie Młodożeniec mi wyszedł ;)) A to dlatego że Mary wytapetowała kuchnię :) I jako że było to dosyć sympatyczne doświadczenie, zastanawiam się mocno nad zmianą profesji: z niedoszłego filologa polskiego i kulturoznawcy na extreme home makeovera :) Jakiś tam wysyłkowy kurs na projektanta wnętrz co prawda powoli zaliczam, no, ale rozbieżność zainteresowań jest conajmniej odległa... Tak czy inaczej mam ładnie, popadam przy tym w niemały samozachwyt (ale to jest niewątpliwie jedna z głównych cech czarnego charakteru Marychetki), moje badyla mają gdzie rosnąć, ba, jakoś tak strasznie dużo miejsca mi się zrobiło. Nie wiem czy dlatego nie skonstruuję w samym rogu kącika do czytania książek, będę sobie mogła spokojnie czytać doglądając obiadku - jako że  na książki mam ciągle czasu za mało, więc trzeba go z każdej strony wykorzystywać  :) Efekt czterodniowych działań wygląda tak: 


Zdjęcie jest jak brunet, wieczorową porą, więc cała biel tłukąca po oczach przemieniła się w sympatyczny pomarańcz, ale efekt po wejściu jest i tak oszałamiający: wesoły psychiatryk, czyli cała Mary :)
A to...


















... to jest pan czajnik do którego ostatnio miałkowała się Tuome :D Znaczy to, że musi być ładny, więc trzeba go pokazać urbi, orbi, et internetu :P W środku rośnie bluszczyk truciciel, więc z uwagi na różne dziwne zapędy syna jest wysoko, i mam nadzieję że raczy się wdrapać na sznurek na którym uwisł :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz